W Europie mamy wysokie mniemanie o sobie. W końcu to kontynent, który wiele dał całemu światu. Samochód, pizzę, druk, herbatniki, czy Sukę biłgorajską. W dziedzinie sztuki też mamy powody do dumy. Cały Rzym, francuskie malarstwo, nawet herbatnika w czekoladzie, który jest doskonały w swojej prostocie. To nam daje pewną przewagę na świecie i poczucie wyższości.
Jako pierwsi stworzyliśmy samochody, którymi nie tylko daje się jeździć, ale także dają z tego powodu radość. Są szybkie, dobrze trzymają się nawierzchni, a część z nich jest lepiej wykonana niż herbatnik z czekoladą. Dalej jest długo, długo nic a następnie są samochody japońskie. Następnie jest Wielki Kanion i samochody zza oceanu. Gdzieś na końcu majaczą wyśmiewane przez wszystkich pojazdy z Korei. W końcu są tanie, a zatem mniej czasu i pieniędzy poświęcono na ich zaprojektowanie i przetestowanie. Mają gorsze wykończenie i słabsze silniki. I w ogóle w całej hierarchii stoją najniżej.
Na szczęście tym razem na podjeździe stoi Corsa w niepozornym lakierze. Zaraz. Zmienili ostatnio znaczek? Okazuje się, że koreańscy designerzy, którzy są tak naprawdę Europejczykami z Peterem Schreyerem na czele, tak mocno się zapatrzyli na Stary Kontynent, że niczym Chińczycy zrobili swoją Corsę pod postacią i20. Jedynym ratunkiem są starty w WRC, które mają wnieść odrobinę prestiżu. Cóż, z Accentem to się nie udało.
Ale bądźmy na chwilę poważni albo chociaż mniej uprzedzeni. Ostatni lifting Hyundai’a co prawda nie sprawił, że teraz jest bardziej pożądany, ale przynajmniej nie jest tak nudny jak na początku. Przód wygląda nieźle, chociaż linia boczna i cały tył nadal zalatują Corsą.
Wnętrze pod względem stylistycznym nie rzuca na kolana, ale szczerze mówiąc konkurenci nie są znowu nie wiadomo jak bardzo do przodu pod tym względem. Sprawa ma się gorzej jeśli chodzi o materiały. O ile cała deska rozdzielcza jest z plastiku, co jest zrozumiałe, który jest pokryty gdzieniegdzie bardziej miękkim tworzywem to kierownica i lewarek zmiany biegów budują obraz wyjątkowej tandety. Ja rozumiem oszczędności, ale choćby z przyzwoitości należało użyć lepszych tworzyw w miejscu, gdzie się ciągle ich dotyka. Bliżej tu do Dacii i naprawdę starych Japońskich samochodów sprzed dobrych dwóch dekad.
Plusem jest niezła jakość montażu i liczne możliwości ustawień kierownicy i fotela kierowcy, dzięki czemu może się on wygodnie umościć. Jeśli jednak ma ponad metr osiemdziesiąt to z tyłu za nim nie pozostanie wiele miejsca. Przynajmniej pod względem wielkości bagażnika i widoczności nie ma na co narzekać.
Silnik pochodzi mentalnie z zamierzchłych czasów. Ma 1.2 litra pojemności i jedynie 85 koni mechanicznych. Nic w tym dziwnego, nie ma żadnego sprężarki ani turbosprężarki. Cierpią na tym osiągi, ponad dwanaście i pół sekundy do setki, co nie pozwoli na trzymanie się lewego pasa przez całą drogę z Łodzi do Trójmiasta. W mieście sprawdzi się idealnie i do 80 km/h jest bardzo dobrze. Spala również niewiele, raptem niecałe siedem litrów. Na deklarowane 4,3 lepiej spuścić zasłonę milczenia.
Do osiągów Hyundai’a dobrze dopasowano nastawy zawieszenie. Na dziurawe drogi jest odpowiednie i niestraszne mu są żadne nierówności. Jest komfortowo, niemal dostojnie i przy tym w miarę cicho.
Za to jeśli napotkacie jakikolwiek zakręt będzie gorzej niż w amerykańskim krążowniku. Układ kierowniczy jest wolny i mało precyzyjny. Potrafi się przechylać, chociaż nawet wówczas jest przewidywalny i nadal nieźle trzyma się nawierzchni.
Nie spodziewajcie się jednak zwinności Fiesty. Wszelkie rajdowe zapędy zostawcie w garażu. i20 nie ma nic wspólnego z wersją WRC, siedzi się tu wysoko a radości tyle co ze sklejania modelu dla kogoś kto ma zespół nadpobudliwości ruchowej.
W salonie również nie zrobicie interesu życia. Wersja Comfort z tym silnikiem to wydatek rzędu 48 tysięcy. Sporo chociaż ma nas udobruchać manualna klimatyzacja w standardzie. Niemal identyczna Fiesta startuje z tego samego poziomu ale po wyborze tego dobrodziejstwa staje się droższa o 4500. Co ciekawe podstawowa Fabia z 1.2 TSI wraz z klimatyzacją kosztuje o dwie średnie krajowe mniej.
A to nas prowadzi do konkluzji. Osobiście w i20 wkurza mnie kilka rzeczy. Pierwszym są niewygodne fotele bez wsparcia bocznego i podparcia lędźwiowego. Kolejnym ciemne i nudne wnętrze. Na kierownicy umieszczono bezużyteczny, niczym naklejka „Jedzie z nami dziecko” przycisk do zmiany fal radiowych. Jeszcze chyba nigdy z niego nie korzystałem. Również wyświetlacz na środku nie jest zbyt praktyczny, a sterowanie nim bywa wręcz niemożliwe za sprawą dziwnie zatopionych przycisków. Ale najgorsze zostawiłem na koniec.
O pomstę do nieba woła kluczy o przedpotopowym kształcie i możliwościach. Nie wygracie nim żadnej barowej potyczki. Ostatnim policzkiem dla klienta, który wydaje blisko pięćdziesiąt tysięcy złotych na nowy samochód jest śruba w uchwycie w drzwiach. „Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. (…) jak by ktoś dał mi w mordę”.
To sprawia, że czujecie się wykorzystani, a wszyscy znaczący przeciwnicy z segmentu B wypadają naprawdę zdecydowanie lepiej. Na tle konkurentów i20 jawi się jako typowy średniak. Nie uczy się najgorzej ale do czołówki dużo mu brakuje. Za wspomnianą kwotę lub niewiele wyższą można kupić naprawdę solidny samochód, który zalicza mniej wpadek niż przydrożna prostytutka. Droga jaką pokonali od modeli takich jak Atos, Pony czy pierwsza Elantra jest zdumiewająca. Szkoda, że zatrzymali się gdzieś w połowie dystansu do Europy, czyli gdzieś na granicy wśród kolejki ciężarówek.