Na co dzień każdy robi swoje. Obrabia swój kawałek tortu znosząc wszelki znój i zaklinając rzeczywistość. Dopiero chwila refleksji pozwala dojść do głosu buntowi. Dzięki temu spoglądamy na dawno zapomnianą perspektywę. Wówczas dochodzimy do tego, że nie dzieje się najlepiej w państwie nad Wisłą.
Partia rządząca z premierem na czele szuka kolejnych sposób, żeby gdzieś skądś coś uszczknąć i przy okazji zjeść dobry obiad za publiczne pieniądze. Koalicjanci czyhają tylko na potknięcia i możliwość obsadzenia swoimi kilku stołków. Opozycja się jednoczy, żeby zaraz się potem ponownie pokłócić. Wszystko się odbija na nas, czyli obywatelach i niestety wyborcach jednocześnie. A przecież, gdyby nie nasz trud nie mieliby czym rządzić.
Ciężko jest cokolwiek zrobić, a żyć i pracować trzeba. To najczęściej wiąże się z dojazdami, a więc konieczny jest samochód. Gama modelowa jest szeroka. Niemal w każdym budżecie można kupić luksusową limuzynę, samochód sportowy albo potężną terenówkę. Gorzej jeśli ktoś nie lubi używek i chce kupić coś wprost z salonu.
Zatem zajmijmy się dzisiaj rozwiązaniem tej kwestii. Naturalnie nie możemy zbyt dużo wydać. Jednak trzeba się przygotować na wydatek rzędu przynajmniej trzydziestu tysięcy.
Pierwszym odruchem jest skierowanie uwagi na samochody miejskie. Co prawda można kupić całkiem pojemną Dacię, ale nie każdy lubi kontakt z rumuńskimi produktami. Chevrolet aktualnie wycofuje się z Europu, więc nie zaprzątajmy sobie głowy Sparkiem. W końcu jego nazwa niezbyt dobrze się kojarzy. Za 31 490 zł można stać się właścicielem Kii Picanto. Koreańczyk wydoroślał, a druga generacja nabrała rys, które mogą się podobać. Za pięćset złoty więcej można mieć nowego Citroena C1. Dziewięćdziesiąt złotych więcej i mamy Fiata Pandę. Ulubiona marka Polaków, czyli Volkswagen za Up!’a żąda 32 390.
Jest jednak sposób by zaoszczędzić siedem tysięcy złotych i nie kupować samochodu demonstracyjnego. Wystarczy wybrać się do salonu Forda i przyjrzeć się modelowi Ka, bowiem od niedawna jest najtańszym pojazdem z czterema kołami w Polsce. Wszystko to za 25 650 złotych. Ale moment. Bliźniacza 500-tka jest droższa o dwanaście tysięcy. Gdzie jest więc wytłumaczenie tej różnicy?
Ka nie zawsze kosztowało tak mało. Prawdę mówiąc w momencie rynkowego debiutu kosztował niemal tyle co Fiat. Ford jednak pokombinował i obniżył cenę.
Stylistycznie Ford odpowiada mi bardziej niż włoska siostra. To design nastawiony na użyteczność, a nie silenie się na styl retro. Przyszłość kontra przeszłość. Dzięki temu otrzymujemy uśmiechniętą mordkę z małym zezem. Tył jest niemal pionowy, żeby zmaksymalizować ilość miejsca we wnętrzu. Jedynym mankamentem jest linia boczna. Dach jest poprowadzony zbyt wysoko, przez co mamy wrażenie obcowania z pudełkiem. Poza tym jest więcej niż znośnie, stylizacja małego Forda może się podobać i nie dawajcie sobie wmówić, że to plebejski krewny modnej 500-tki. Może tylko ma zbyt damski image. W końcu kiedyś był samochodem dziewczyny Jamesa Bonda.
We wnętrzu nie ma się co spodziewać fajerwerków. Prawdę mówiąc przypomina mi kilkuletnie samochody dostawcze. Wizualnie jest poprawnie, chociaż deska rozdzielcza wykonana jest z twardych plastików. Jednakowoż są solidnie zmontowane i zakrywają wszystkie elementy blaszane.
Wnętrze jest wąskie, co dodatkowo potęguje uczucie siedzenia na barowym stołku. Fotele nie należą do najwygodniejszych, nadają się raczej na krótkie dystanse. No i ta strasząca przestrzeń pomiędzy oparciem a siedziskiem. Z tyłu zmieszczą się jedyne dzieci, ale za to bagażnik ma wystarczającą pojemność na średniej wielkości zakupy.
Pod względem mechanicznym Ford Ka i Fiat 500 to identyczne konstrukcje. Jednak niemiecki producent dodał nieco swoich własnych przypraw. Nie ma tutaj na przykład bezsensownego tryby City, dzięki czemu układ kierowniczy jest dość precyzyjny i stawia przyjemny opór. Przeszkadza jedynie śliski plastik z jakiego wykonana jest kierownica.
Zawieszenie sprawnie wybiera nierówności, aczkolwiek za sprawą krótkiego rozstawu osi samochód lubi podskakiwać niczym odbijana piłeczka. Poza tym jest przyzwoicie.
Silnikowo mamy konstrukcję sprzed kilku lat. Z relatywnie niewielkiej pojemności 1.2-litra wyciśnięto 69 koni mechanicznych i 102 Nm momentu obrotowego. Nie ma tutaj podnoszącego cenę turbo, więc osiągi są w gruncie rzeczy miejskie. Do setki po niemałych trudach uda nam się rozbujać po blisko czternastu sekundach. Przynajmniej korzystanie z wygodnej oraz precyzyjnej skrzyni biegów sprawia odrobinę przyjemności. Za sprawą mieszczańskich właściwości prędkość maksymalna nie jest istotna. Prawdę mówiąc każda prędkość, także dozwolona, którą można osiągać poza miastem jest nieprzyjemna. Oszczędzona na matach wygłuszających, więc cały czas docierają do nas dźwięki, a to wiatru, kół czy silnika. Nie rzutuje to pozytywnie na komfort i dość dobitnie przypomina o przeznaczeniu samochodu.
A Ka najlepiej czuje się w mieście. Wówczas większość jego wad wynikających z segmentu staje się zaletami. Krótki rozstaw osi pomaga w manewrowaniu a niewielki silnik wystarczająco sprawnie się rozpędza. Niestety pali trochę zbyt dużo, niemal osiem litrów, przez co zasięg wynikający z małego baku, a żeby być bardziej precyzyjnym baczku, 35 litrów, jest stosunkowo mały.
Za sprawą ceny nie można spodziewać się luksusów. Łatwiej jest wyszczególnić, czego nie ma w wyposażeniu niż to co jest. Elektryczne szyby, boczne poduszki powietrzne, centralny zamek czy choćby światła przeciwmgielne znajdują się na liście wyposażenia dodatkowego. Jednak za niecałe 26 tysięcy złotych otrzymujemy niezłą bazę. Jeśli ktoś potrzebuje taniego i solidnego samochodu trafił na właściwy samochód. Trzeba pamiętać o dobrodziejstwach i przekleństwach inwentarza związanego z klasą, w której się znajduje.
Ciekawa notatka! Jeszcze tutaj zajrzę.. 🙂