Najlepszy samochód 007.

Najnowsza, dwudziesta trzecia już odsłona przygód agenta Jej Królewskiej Mości skłoniła mnie do napisana o czymś, co nas automaniaków kręci najbardziej, czyli zaraz obok kobiet o jego samochodach.

Najbardziej znanym samochodem Bonda jest oczywiście DB5, Aston Martin DB5 z „Goldfingera”, ale zanim do niego przejdziemy zacznijmy od początku, więc w tym wypadku od książek. Mało kto wie, no chyba że czytał książki Iana Fleminga, że 007 na początku jeździł Bentleyem. Jednak ze względu na cenę i na powiedzmy staroświeckość aut z Crewe filmowe początki nie były łatwe. W „Dr. No” umieszczona samochód na taśmie, a było to wypożyczone Alpine. Za to już w trzecim filmie Q wyposażył Bonda w ociekającego gadżetami DB5, by ten mógł uratować świat. Kuloodporne szyby, zmieniające się tablice rejestracyjne, karabiny maszynowe, katapultę siedzenia pasażera i wiele innych. Jednak był pewien problem z samochodem. Otóż Aston Martin nie chciał wypożyczyć swojego dziecka producentom nie wierząc w sukces filmu. Za to sprzedał go za całą sumę. Jakie to brytyjskie. Na szczęście DB5 został wybrany bowiem brano również pod uwagę Jaguara, Jensena czy Chevroleta. W „Żyje się tylko dwa razy” akcja przeniosła się do Japonii, gdzie zdecydowano się na azjatycki samochód. Wybrano Toyotę 2000GT. Jednak kiedy producent przysłał samochód okazało się, że nadwozie coupe nie zmieści Sean’a Connery. Żaden problem dla Toyoty, bowiem po dwóch tygodniach dostarczono wersję roadster.

Filmy z Bondem w latach siedemdziesiątych co czas amerykańskich samochodów, które były rozbijane prawie tak samo jak „Blues Brothers”. Był nawet Ford Mustang, który jeździł na dwóch kołach. Tu pojawiła się pewna wpadka twórców bowiem samochodów wjeżdżał na prawych kołach, a wyjeżdżał na… lewych. Czasy Roger’a Moore’a nie były zbyt dobre jeśli chodzi o auta. Był autobus, Citroen 2CV czy mało znane AMC. Ratunek przyszedł po raz kolejny a Anglii i tym razem był to Lotus, którego koncepcyjny model bez oznaczeń został zaparkowany przed biurem producentów filmu przez szefa PR firmy Don’a McLaughlin’a. Espirit zapewnił widzom szok, bowiem przemieniał się nie tyle amfibię, co łódź podwodną. Co prawda był to tylko miniatury model, z którego bąbelki wydobywały się dzięki tabletce musującej, ale kogo to obchodzi, liczyło się wrażenie. Następnymi były wcześniej wspomniany Citroen, Renault 11 i Alfa Romeo GTV, czyli raczej słabo jak na najbardziej znanego szpiega na świecie.

Ale wtedy powrócił, w końcu obiecują to pod koniec każdego filmu, razem z Aston Martinem. Tym razem z V8 Volante w edycji zimowej, z laserami i rakietami.

Początek lat 90-tych to raczej ciemna strona historii samochodów Bonda. Koncerny zwietrzyły okazję do reklamy i ostateczny wybór padł na BMW. Nic do nich nie mam, ale fryzjerskie Z3, które było na ekranie przez dwie minuty i nie zrobiło absolutnie nic? Albo przestawione o kilka metrów Z8, które następnie zostało przecięte na pół w akompaniamencie wyjącego alarmu? Czy nieszczególne BMW 750Li sterowane telefonem komórkowym? Ale to przynajmniej miało kilka gadżetów. Tyle, że to ciągle auto prezesów, a nie zawadiackiego szpiega. Owszem był epizod z DB5, ale kto uwierzył, że Bond jest tak dobrym kierowcą, że nadrabia umiejętnościami trzydziestoletnie niedostatki samochodu w pojedynku z jednym z najlepiej prowadzących się Ferrari, 355? Ale w „Śmierć nadejdzie jutro” porządek został przywrócony za pomocą Vanquish’a. Rakiety, karabiny, kolce na oponach, a nawet tryb niewidzialności. I ten pojedynek na skutym lodem jeziorze z Jaguarem z ryczącą V12-stką. Tyle tylko, że nią nie była, bo tak naprawdę użyto przerobionego Forda Mustanga z V6.

Ostatnie filmy, z już nowym aktorem, kontynuują tradycję. Krytykowana przez wielu scena z rolującym DBS-em to tak naprawdę dokładne przełożenie z książki „Casino Royale”. Tylko auta szkoda. No i pojawiło się również Mondeo i Volvo S40. Kto uwierzy, że z urokiem Bonda nie zbajerował pani w wypożyczalni tak, że nie dała mu czegoś szczególnego tylko samochód klasy średniej? Za to w „Quantum of Solace” sięgnięto wyżyn. Pościg blisko jeziora Como, Aston ścigany przez rozwścieczone Alfy Romeo i dźwięki płynące z V12. Gorzej jest nieco w najnowszej części, co prawda wraca DB5, ale tylko jako transporter, a nie napakowany gadżetami kompan szpiega. I na końcu wybucha. Smutne.

Co prawda filmy o agencie 007 to nie „Szybcy i wściekli”, ale czasem brak znakomitych pościgów, na które każdy fan samochodów czeka. Ta cała otoczka specjalności i unikalności ostrzy zęby, które czasem nie mają co robić i są tylko zaciśnięte z zawodu. Najważniejsze, że było kilka perełek. A najlepszy samochód? Do oglądania DB5, do słuchania Vanquish, a do jazdy DBS. Wtedy wstrząsną, nie zmieszają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *