Chciałbym latać.

Myślę, że każdy lub niemal wszyscy fani motoryzacji gdzieś w swoim uwielbieniu dla automobili marzyli jakby to było posiadać własną markę. Stanąć na czele firmy, która najpierw gdzieś w garażu na uboczu zajmuje się rzemieślniczym konstruowaniem czegoś co ma cztery koła. Z czasem odnosząc coraz to więcej sukcesów dojść do momentu, kiedy to stoimy na dziobie koncerny niczym Leonardo DiCaprio na Titanicu. Oczywiście bez kontaktu z górą lodową. Być wieszczem, myślicielem, filozofem, kreatorem, wizjonerem jak Ferrari czy Ford.

Niestety dzisiaj stworzenie marki, która w stosunkowo krótkim czasie stanie się globalna wydaje się niemożliwe. Poza tym trend jest zdecydowanie odwrotny. Na początku XX wieku kiedy istniały setki producentów a zbudowanie samochodu nie było znacznie trudniejsze niż roweru czy konnej bryczki. Z resztą wszyscy dopiero zaczynali i kombinowali. Później następowało mozolne zdobywanie pozycji, prestiżu, legendy.

Do niedawna jednak istniała marka, która miała to w zasadzie od początku. Powstały w 1937 roku Saab zaczynał od produkcji samolotów wojskowych. Dziesięć lat później szefowie firmy stwierdzili, że są w stanie zostać na ziemi i stworzyć samochód. Przez wiele lat wszystko szło dobrze. Konstrukcje były technologicznie udane, a design jedyny w swoim rodzaju. Linie i kształty były opływowe jak nigdzie indziej. Podobno nawet przypominały samoloty, ale to inna kwestia.

Saab mimo wszystko solidnie przykładał się do konstrukcji samochodów. Jako jedna z pierwszych firm wprowadziła silniki pod strzechy, znaczy maski, doprowadzając całość do perfekcji. Model 9-5 wprowadzony na rynek w 1997 roku otrzymał jako pierwszy cztery gwiazdki w testach Euro NCAP, kiedy tyle to wynosiła maksymalna nota. Aktywne zagłówki pojawiły się jako jedne z pierwszych właśnie w Saabach. Firma była tak przejęta bezpieczeństwem swoich samochodów, że wysyłała własnych ekspertów do wypadków, w których uczestniczyły pojazdy ich marki.

Jednak producent, który bardziej się przykładał do produkcji niezłych samochodów stał się mało rentowny, co skutkowało w 1993 roku wykupieniem przez GM. Wcześniejsze kochanki pod postacią Alfy Romeo 164, Fiata Croma czy Lancii Thema zastąpiła zwyczajna Vectra. Przez kilkanaście lat wszystko jakoś funkcjonowało, chociaż firma nie spieszyła się z prezentacją kolejnych modeli. Wszystko jak większość z was wie nie skończyło się najlepiej.

Ale wspomniany 9-5 był jednym z najlepszych Saabów jakie kiedykolwiek powstały. Oferta silnikowa ograniczała się tylko do silników z turbodoładowaniem i miały zasadniczo rozsądne dwa litry pojemności. Najsłabsze wersje cechowała relatywnie spora moc, 150 koni mechanicznych, podczas gdy wersje Aero, całkiem zgrabne nawiązanie do tradycji lotniczych, potrafiły generować 250. A wszystko to w przednionapędowej limuzynie pokroju BMW serii 5 czy Mercedesa Klasy E.

Zacznijmy jednak od początku. Bez wątpienia każdy Saab ma charakterystyczny wygląd. Może nie ma wiele wspólnego z odrzutowcem, ale stonowane linie powodują, że chyba nie ma na świecie osoby, która stwierdziłaby, że 9-5 jest brzydki. Jest dyskretny i mało wyróżniający się spośród innych samochodów. No i te wycieraczki na reflektorach, dzisiaj się już nie ich spotyka. Dodatkowo najmocniejsza wersja nie różni się znacząco od 120-konnego diesla, więc nie nigdy nie zostaniecie posądzeni o arogancję.

Inżynierowie i specjaliści od marketingu Saaba zawsze starali się wmówić nam, że wrażenia przy siadaniu za kierownicą 9-5 będą identyczne jak w myśliwcu. Tak, oczywiście.

Deska rozdzielcza otula kierowcę i jest skierowana w jego stronę, zupełnie jak w dawnych BMW. Materiały są dobrej jakości, a spasowanie na wysokim poziomie. Mamy kilka smaczków jak przycisk, który wyłącza podświetlenie wszystkiego poza prędkościomierzem albo stacyjkę obok dźwigni zmiany biegów, dzięki takiemu umiejscowieniu w czasie wypadku kierujący nie ranił sobie kolana. Szczegół tylko, że aby wyjąć kluczyć trzeba wrzucić wsteczny. Trzeba pamiętać o tym przy ruszaniu bo można skrócić samochód o tył.

W przeciwieństwie do myśliwca zmieści się tu cała rodzina. Miejsca jest sporo, a fotele są przyjemnie komfortowe. Zupełnie jak w klasie biznes.

Jeśli chodzi o silnik Szwedzi postanowili uderzyć z grubej rury, za którą stoi potężna turbosprężarka. To zupełnie inna konstrukcja niż obecny downsizing. Motor ma pojemność 2,3-litra a dzięki drugiemu oddechowi potrafi wykrzesać z siebie 250 koni mechanicznych i 350 Nm. Osiągi jak w dzisiejszych gorących hatchbackach. Na rozpędzenie się do setki potrzeba jedynie 6,9 sekundy, a pamiętajcie, że mamy do czynienia ze sporą limuzyną ważącą ponad półtorej tony. Najważniejsze w tym silniku jest jednak dopracowanie konstrukcji oraz przywiązanie do detali. Turbosprężarka działa niemal bez zwłoki, bez zająknięcia. Elastyczność jest spektakularna. Przyspieszanie czy wyprzedzaniu nie trwa w ogóle. Jest przy tym relatywnie oszczędna. Przy spokojnej jeździe w mieście wystarcza jej 14 litrów, a na trasie 10.

Tu dochodzimy do sedna. Spokojna jazda. Mimo osiągów i mocy Saab ma niewiele wspólnego z M czy AMG. Naturalnie są mocniejsze, ale 9-5 to nie król zakrętów. Moc jest przenoszona wyłącznie na przednie koła, a te muszą zmagać się z dużymi liczbami i jednocześnie nadawać kierunek jazdy. To powoduje problemy z trakcją a mocniejsze wciskanie gazu na zakrętach powoduje zmiany konsystencji opon w granulat w czasie gdy przód kreślił własne trajektorie.

9-5 nie został stworzony do błyskawicznych zmian kierunku jazdy ani pokonywaniu wiraży w rajdowy czy wyścigowy sposób. To bardziej samolot pasażerski, który jest cichy, relaksujący tak by zapewnić spokój nawet przy wyższych prędkościach.

Saab 9-5 był produkowany przez całe dwanaście lat. Nie dajcie się nabrać, że wersja po okropnym liftingu z dziwnymi reflektorami to nowa konstrukcja. Egzemplarze w niezłym stanie można kupić już za nieco ponad dziesięć tysięcy złotych. Dieslami nie warto zaprzątać sobie głowy, odmiany benzynowe z turbo są niemal doskonałe, a wersja Aero to wisienka na torcie.

Zadbany 9-5 nie odwiedza często warsztatów. Kluczem jest odpowiednia troska o silnik i turbosprężarkę. Reszta to obsługa typowa dla innych samochodów. Dodatkowo Saab ma swój unikalny charakter. Być może nie zaparkowałbym go w swoim garażu, ale miło jest widzieć je kręcące się gdzieś na drogach. Teraz jej samochody to jedynie tylko historia pewnej w gruncie rzeczy szalonej marki.

 

 

 

PS: Gdyby ktoś miał jakieś obiekcje co do tytułu to zawsze mogłem wybrać piosenkę z repertuaru Alibabek.

Jedna myśl w temacie “Chciałbym latać.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *