Miękko, miękcej, Citroen.

W pewnych kręgach nie wypada poruszać się samochodem innym niż produkcji niemieckiej. Zdaje się, że wszystkiemu winny jest prestiż jaki wokół siebie roztaczają. Nie mam tu bynajmniej na myśli Passata ani nawet BMW serii 3. Prawdziwym przedsionkiem do klasy luksusowej są samochody segmentu E, czyli między innymi Mercedes klasy, nomen omen, E albo Audi A6. Naturalnie poza samochodami z niemieckim rodowodem można kupić kilka produkowanych gdzie indziej, ale to niemal tam jakby zadowolić się drugim miejscem.

Wszyscy trzej producenci z kraju kiełbasek oraz piwa przez dziesiątki lat dochodzili do perfekcji. Kolejne wcielenia BMW serii 5 udowadniały swoim wykonaniem i wyposażeniem, że są czymś więcej. Podobnie było z Mercedesem i Audi. Dlatego ciężko jest sobie wyobrazić, żeby nagle Helmut zaczął jeździć Lexusem albo Infiniti.

Jeśli jednak wziąć za kryterium ilość prób wejścia do klasy średniej-wyższej to bez wątpienia będą to Francuzi. Któż z nas nie pamięta o Renault Safrane, Citroenie XM czy Peugeocie 605. Niby z Francji daleko do Niemiec nie ma, ale jeździli nimi tylko prezydenci. Krążą nawet plotki, że były budowane tylko dla nich, a reszta egzemplarzy zalegała w salonach.

Czym jednak zachęcić klientów? Naturalnie innością. Właściwie poza numerycznymi Peugeotami wszystkie francuskie samochody segmentu E były hatchbackami albo miały pięcioro drzwi. Konserwatywni klienci jednak nie dawali się na to nabrać, czego skutkiem była sprzedaż Renault Vel Satis w liczbie nieco ponad 62 tysiąca sztuk przez osiem lat bytności na rynku. Mercedes klasy E rozszedł się w kilkukrotnie większej liczbie egzemplarzy.

Jednak francuskim samochodom nie sposób odmówić pewnej ekstrawagancji. Popatrzcie tylko na Citroena C6. Gdyby zaprezentować go dzisiaj wyglądałby równie dobrze jak w chwili premiery, co miało miejsce w 2005 roku. Jest niepowtarzalny i uwodzicielski. Ostre linie przodu i obłości tyłu nadają mu ponadczasowego stylu. Boczne szyby niemal dotykają tylnych świateł. I wbrew profilowi to pełnokrwisty sedan, czyli wreszcie zrobiono coś dobrze. Dodatkową wisienką jest wysuwany spojler. Ktoś powie, że to nie przystoi, ale dla mnie jest nad wyraz subtelny. Może tylko przedni zwis jest zbyt długi, a tylny za krótki, ale jestem w stanie mu to wybaczyć. To kawał pięknej motoryzacji.

Deska rozdzielcza nie jest już tak konserwatywna jak bryła nadwozia i może przyprawić klientów o całkiem spory szok, ale w końcu to samochód spod znaku „kreatywnej technologii”. Zamiast typowych wskaźników mamy te rodem z Hondy S2000 czy czwartej generacji Corvetty. Jest to dość ciekawe i jednocześnie mało czytelne rozwiązanie, ale dzięki funkcji Head Up Display nie trzeba na nie w ogóle zerkać. Obok mamy ekran o wówczas sporych rozmiarach i centralną konsolę z masą małych przycisków. Na początku powodują zagubienie i przytłaczają, ale można szybko się w nich rozeznać.

O przynależności klasowej oraz konieczności posiadania szofera świadczy możliwość regulacji tylnych foteli. Można je przesuwać, oczywiście elektrycznie, i rozkładać. Poza tym można złożyć nieprzydatny fotel pasażera z przodu i uzyskać ilość miejsca jak w salonce.

W przypadku materiałów jest trochę gorzej niż u konkurentów. Nie są tak dobre, ale też nie powinno się na nie zbytnio narzekać. Zwłaszcza na doskonałe drewno.

O ile chodzi o wyposażanie to Citroen nie ma się czego wstydzić. Co prawda nie miał tylu opcji co konkurenci, ale dodatki jakie oferował w większości były w standardzie lub kosztowały mniej.

No i na koniec coś, co zawsze mi się podoba, szyby bez ramek. Niby niewiele, ale nadają i szyku i swego rodzaju pazura.

Limuzyna nie obejdzie się naturalnie bez odpowiedniego silnika. Tutaj w komorze silnika gości diesel o pojemności 2.7-litra w układzie V6. Teoretycznie może nie pasować do obrazu luksusu i prestiżu, ale cechuje go bardzo dobra kultura pracy, a wnętrze jest na tyle wyciszone, że nie słychać charakterystycznego „chrumkania”. Dynamika jest odpowiednia, również za sprawą płynnie działającej i subtelnej skrzyni biegów, chociaż niemal 9 sekund do setki nie powala. Na niemieckiej autostradzie przegramy jednak z kretesem bowiem przyspieszanie kończy się na 230 km/h.

Tym co jest punktem stałym limuzyn z logo Citroena na masce od roku 1955 jest zawieszenie. Nie jakieś tam byle jakie albo sportowe, ale takie przez duże „z”. Nie ma w nim sprężyn ani amortyzatorów, bowiem jest hydropneumatyczne. Dzięki azotowi można regulować prześwit samochodu i wybierać spośród 16 trybów tłumienia nierówności. Mimo osiemnastocalowych felg to wnętrze nie docierają absolutnie żadne informacje co do stanu i typu nawierzchni. Na kocich łbach można wyczuć minimalne kołysanie poprzeczne, reszta to lot. Zawieszenie jest łagodne jak polityka zagraniczna Jamajki. Jazda jest w pełni relaksująca, a myśli kierowcy oraz pasażerów nie mącą absolutnie żadne dudnienia czy drgania.

Oczywiście na konsoli centralnej jest przycisk z napisem „Sport”, ale w zasadzie nie ma potrzeby go używać. Na szybko pokonywanych zakrętach Citroen lubi pływać, chociaż nadmiernie się nie przechyla. Nie dopuszcza do niebezpiecznych sytuacji, ale potrafi czasem zanurkować. Ponaglanie C6-tki przypomina drażnienie nosorożca i uprawianie na nim rodea. Słowem nie należy tego robić.

Podobną charakterystykę obrał układ kierowniczy. Jest dość mocno wspomagany i głównie nadaje się do leniwego przemieszczania. To wówczas przebiega w ciszy oraz absolutnym komforcie.

Produkcji zaprzestano dwa lata temu, głównie z powodu małej liczby chętnych. W 2012 roku sprzedano mniej niż 600 sztuk, a całość produkcji to raptem 23 tysiące egzemplarzy. Mały prestiż i postrzeganie Citroena jak nie najbardziej niezawodnego samochodu wpływa na ceny. Egzemplarze, za które trzeba było zapłacić blisko dwieście pięćdziesiąt tysięcy w salonie dzisiaj kosztują niewielką część tej ceny. Na te z początku okresu produkcji trzeba wydać około 30 tysięcy złotych, na te z końca dwa razy więcej. Niemieccy konkurenci są blisko o połowę drożsi.

Naturalnie istnieją obawy jeśli chodzi o koszty utrzymania, ale wbrew pozorom nie stoją one na aż tak wysokim poziomie i nie odstają od cenników niemieckiej konkurencji. Jeśli zatem cenicie indywidualność oraz własne cztery litery Citroen C6 wydaje się rozsądnym wyborem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *