Park Jurajski.

Dzisiejsze samochody to prawdziwe centra rozrywki na kołach. Słuchanie muzyki, książki, takie czasy, oglądanie filmu, masaż i wiele innych to ułamek ich możliwości. Do tego potrafią być wygodne i szybkie. Nie zapominajmy o bezpieczeństwie i wszelkich pomocach w podbramkowych sytuacjach. Ceną za to jest ociężałość. Co prawda istnieją lekkie oraz wytrzymałe materiały, ale ich wykorzystanie wywindowało by cenę na jakieś dwa miliony za nową Pandę. Musimy zatem pogodzić się z ich dużą masą własną albo puszczać Chodakowską w garażu.

Na szczęście istnieją jeszcze czasem samochody, które są lekkie niczym ręka ministra wydającego publiczne pieniądze. Na przykład nowa Alfa Romeo 4C. Nie ma wspomagania, ale dzięki konstrukcji z aluminium oraz włókna węglowego jest wygodniejsza w prowadzeniu niż Klasa S. Co prawda konstruktorzy nie przewidzieli możliwości otwierania maski, ale przecież od czegoś trzeba zacząć.

To co skłoniło mnie do tego typu przemyśleń jest okrągła rocznica powstania marki Lotus. Dokładnie sześćdziesiąt dwa lata temu Colin Chapman postanowił tworzyć samochody. Ale nie byle jakie i nie po prostu samochody. Nadrzędną cechą Lotusów jest prostota konstrukcji, świetne prowadzenie i niska masa. Brzmi jak przepis na idealny samochód sprawiający, nomen omen, masę radości z jazdy.

Dzisiejsze samochody sportowe są zupełnie inne. Kiedyś używane od święta lub z poświęceniem na co dzień obecnie stały się wygodne. Nawet ważący ponad dwie tony Bentley Continental wpisuje się w teraźniejszą definicję cywilnej wyścigówki. Z łatwością osiąga ponad trzysta kilometrów na godzinę cichutko tykając zegarkiem Breitling i masując wasze lędźwie jednocześnie.

I tą zgrabną przerzutką przechodzimy do dzisiejszego bohatera. Jest nim duży Fiat. Nie, nie mam tu na myśli 125p. Ten przypomina Malucha przy prawdziwym mastodoncie z Meksyku. Bowiem Freemont tam właśnie jest produkowany. Długi prawie na pięć metrów, szeroki blisko na dwa i ważący niespełna dwie tony. Prawdziwa duża ryba.

Nic dziwnego skoro bazuje na produkowanym w tym samym miejscu Dodge’u Journey’u. Tak wygląda dziecko potężnego Amerykanina i zmysłowej Włoszki. Niestety większość cech Freemont odziedziczył po ojcu. A jako, że Dodge’a w Europie już oficjalnie nie można kupić pozostaje tylko wycieczka do salonu Fiata.

A jest co obchodzić. Słynący z małych i miejskich samochodów włoski koncern teraz sprzedaje prawdziwy autobus. Niestety jeśli chodzi o stylistykę to Freemont nie powala. Brakuje lekkich i płynnych linii. Design sprawia wrażenie ociosanej, ale solidnej bryły. Daleko mu do piękności. Nic dziwnego, bowiem poza znaczkami w całości przypłynął zza oceanu. Nie jest to bynajmniej zarzut, stylistyka znajdzie swoich wyznawców szukających poczucia bezpieczeństwa oraz wielbicieli Big Maców.

Obiad z jakimś ministrem dla tego, kto we wnętrzu znajdzie różnice pomiędzy Dodgem a Fiatem. Zacznijmy od pozytywnych stron. Stylistycznie i ergonomiczne jest poprawnie. Bez zbędnych szaleństw, ale i polotu. Miejsca jest naprawdę sporo, chociaż grube fotele nieco uszczuplają jego ilość. Co do siedzisk to zapewniają delikatne trzymanie boczne mimo wybitnie kanapowej charakterystyki.

Ilość schowków przyprawia o ból głowy. W sumie mają 140 litrów, więc znalezienie czegokolwiek może trwać miesiącami.

Jest tutaj jednak sporo minusów. Po włączeniu zapłonu wskazówki zegarów wędrują wokół tarcz. Serio? W vanie? Przepastne fotele zabierają sporo miejsca. Trzeci rząd jest w zasadzie dość umowny. Wysuwając dodatkowe fotele zmniejszamy przepastny bagażnik, 540 litrów, do rozmiarów schowków. Największy minus, jak z Turynu do Tolucy należy się za jakość materiałów użytych do wykończenia wnętrza. Trafiają się miękkie tworzywa jednak giną w zalewie taniego plastiku. Najgorsze jest jednak to, w jaki sposób są zmontowane. Dawno nie miałem okazji przebywać we wnętrzu samochodu, który tak poskrzypuje i trzeszczy. Każdy element wydaje jakiś dźwięk. Uczucie taniości i niechlujstwa zabija wszelkie pozytywne uczucia. Tak mógłby prezentować się samochody z Chin, Korei sprzed kilku lat, ale nie jednego z największych europejskich producentów. W przypadku Lancii Themy udało się tchnąć odrobinę luksusu, tutaj niewielkim kosztem i lekkim przyłożeniem się do roboty można by zrobić coś co dorasta to europejskich standardów. Teraz wrażenia są takie, jakby przejechał milion kilometrów po wertepach gdzieś w Kambodży.

Freemont kształtem bardziej przypomina solidnego vana, jednak nie przeszkodziło to w wyposażeniu go w napęd na cztery koła. Jeśli chcemy korzystać z tego dobrodziejstwa musimy wybrać dwulitrowego diesla lub benzynową V6-tkę. Nieco kłócący się ze starokontynentalnym podejściem motor o pojemności 3.6 litra oddaje do dyspozycji 280 koni mechanicznych oraz 342 Nm. Mimo sporej masy potrafi dzielnie przyspieszać. Pierwszą setkę osiąga w nieco ponad osiem sekund używając do tego jedynie dwóch biegów. Na jedynce potrafi dociągnąć nawet do 70 km/h. Sześciobiegowy automat, jedyna skrzynia dostępna z tym silnikiem, nie należy do sprinterów. Zdecydowanie preferuje dość powolne zmiany nadając tym rytm całej jeździe.

Już pierwsza próba uświadamia do czego ten samochód został stworzony, a mianowicie do niespiesznego pokonywania zakrętów i umiarkowanego przyspieszania. Każda gwałtowna reakcja kończy się solidnym wahnięciem całego nadwozia, które bywa głośne w swojej pracy. Zawieszenie jest zbyt miękkie jak na taką ilość mocy, przez co ESP musi się solidnie napracować aby utrzymać samochód w ryzach.

Dodatkowo układ kierowniczy jest ustawiony w tryb leniwca. Zbyt duża siła wspomagania tłumi niemal wszelkie informacje płynące z przednich kół.

Wspomniany napęd na cztery koła pozwala na umiarkowane aspiracje terenowe. Z pewnością nie można stawiać Freemonta na równi z terenówkami, jednak z lekkim terenem powinien poradzić sobie dość dobrze.

Fiat za Freemonta liczy sobie 138 tysięcy złotych. Zważywszy na cały pokaźny inwentarz otrzymujemy kawał samochodu. Diesel jest o dwa tysiące tańszy. Mimo całej niechęci do tego typu jednostek wydaje się lepiej skrojonym do tego typu samochodu. W przypadku, gdy ktoś chce kupić taki samochód zapobiegawczo wszelkie próby powiększenia rodziny w jego wnętrzu będą się odbywały w permanentnym poskrzypywaniu. Jeśli ktoś potrzebuje solidnego transportowca o dużych możliwościach przewozowych powinien być zadowolony, ale tylko do momentu, gdy spojrzy w cennik VW. Caravelle z dwulitrowym TSI, napędem na cztery koła i skrzynią DSG jest wyceniany o siedemnaście tysięcy złotych więcej. Słabszy o sto koni mechanicznych Sharan jest raptem wolniejszy o sekundę i kosztuje 152 tysiące. Każdy z nich powinien sprawdzić się lepiej. Freemont jest zbyt duży do miasta i zbyt miękki do jazdy w zakrętach. Tak naprawdę sprawdza się tylko w dalekich podróżach, gdzie odległości mierzy się w tysiącach. Wówczas cena i to co oferuje nie jest już tak atrakcyjne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *