Stilowe nieporozumienie.

Zazwyczaj Włosi nie są do końca pozytywnie postrzegani. To prawda, mają całkiem ładny kawałek lądu dany im przez Boga oraz jedną z lepszych kuchni oraz naprawdę dobre wina. A za pizzę i Bolligera każdy powinien dostać za darmo po Ferrari.

Ciężko jednak jest zrozumieć jak ten naród składający się, przynajmniej według opinii większości, maminsynków i luzaków w każdej dziedzinie życia a także podejściu do pracy, osiągnął tyle w motoryzacji. Bo pewnie, gdyby większość z was miała dużą bańkę do wydania na samochód kupiłaby coś z włoskiego salonu. Dom? Toskania to ogród Boga.

Niestety przy okazji romantyczności i niepokorności samochody z kraju w kształcie kozaka mają równie wiele wad. W dużej mierze to prawda, że słychać jak Alfy Romeo rdzewieją. O ich kapryśności krążą legendy. Nie mówiąc o III czy IV generacji Quattroporte czy mniej znanych producentach jak De Tomaso. Jednak wielu zaufało włoskiej myśli technicznej. Łącznie z tymi, którzy kilkanaście lat temu wydali niemal milion dolarów na Cizetę V16T.

Mimo to włoski supersamochód albo roadster pozostaje marzeniem nastoletnich chłopców do jedenastej młodości, która przypada na dziewiątą dekadę życia.

Większość z nich jest jednak koszmarnie droga i o ile nie jesteś dobrym aktorem na piłkarskim boisku może być trudno zaparkować je we własnym garażu. W przypadku tańszych samochodów również nie ma konkretnej alternatywy. Wspomniana Alfa Romeo nie produkuje obecnie niczego rzucającego na kolana w cenie sedana klasy średniej, a koncept Pandion chyba już na zawsze został przygnieciony przez foldery z nowymi wzorami felg do Mito.

Sytuacja ma się lepiej na rynku szybkich kompaktów. Pierwszy wybór naturalnie pada na 147 GTA. Teraz można w zasadzie udać się do kasy. Ale tylko jeśli nie dbacie o własne bezpieczeństwo i nie przeszkadza wam to, że Alfa chroni pasażerów równie dobrze co kartonowe pudło po rozmoczeniu. Nie traćcie jednak przedwcześnie nadziei, jest bowiem alternatywa.

Stawiam wszystkie Margherity świata, że ostatnim producentem, który wzbudza w was wyścigowe emocje jest Fiat. Producent, któremu na ogół wychodzą tylko małe samochody. Od kompaktów w górę jest nie najlepiej. A przecież ostatnie wcielenie Bravo jest jednym z najładniejszych. Nawet dość pokraczny duży Fiat, czyli Croma miała więcej sensu niż cały tabun vanów.

W 2001 roku koncern z Turynu wyjątkowo dobrze odrobił zadanie domowe i wprowadził do oferty Stilo. Było pojemne kombi i nad wyraz praktyczny hatchback. Jeśli jednak dodawałeś chilli do potraw mogłeś wybrać wariant trzydrzwiowy, który bardziej różnił się od wersji pięciodrzwiowej niż lasagna i carbonara.

Nawiązanie do Golfa, przynajmniej hipotetyczne nie wyszło jednak na dobre Fiatowi. Koncern stracił na nim blisko 3 miliardy dolarów goniąc Bugatti z Veyronem i Smarta z Fortwo.

Wizualnie nie powalał, ale wówczas mało było ładnych kompaktów. Może tylko Alfa 147, ale tylko jeśli już nigdy nie chciałeś zjeść bruschetty na kolację. A powstał nawet model Abarth.

Z wyglądu wersja Abarth w stosunku do zwykłego Stilo nie różniła się aż tak bardzo. Postawiono bardziej na treść niż formę. Szersze błotniki, wydatne zderzaki, skromna lotka i nowe wzory felg. Nie było nawet ładnej końcówki rury wydechowej, z której można by być choć trochę dumnym i snuć o niej opowieści przy piwie.

Ta sama historia jest we wnętrzu. Tutaj bardziej postawiono na bogactwo wyposażenie niż sportowe akcenty. Oczywiście są nieśmiertelne białe tarcze zegarów, ale to praktycznie wszystko. Czasem można było ustrzelić wersję ze sportowymi fotelami, ale to jak znaleźć mozzarellę na pizzy w lokalnej pizzerii.

Mimo tych braków w specjalnych akcentach mocne Stilo coś w sobie miało. Łączyło na pozór dwie sprzeczne rzeczy, włoską fantazję i niemiecką solidność oraz pragmatyczność. Nawiązania do Golfa są wyraźne.

Natomiast ciekawa sytuacja jest z silnikiem. W dzisiejszych czasach taki projekt by nie przeszedł, a protesty ekooszołomów z Brukseli słychać byłoby nawet na Sycylii. Jednostka to wolnossące 2.4 potrafiąca wykrzesać z siebie 170 włoskich ogierów i 220 niutonometrów. Osiągi nie były rewelacyjne. 8,5 sekundy do setki i skromne 215 km/h prędkości maksymalnej nie pozwalały na mierzenie się nawet z co mocniejszymi dieslami. Za to świetnie konkurują z Golfem VR5 o tej samej mocy. Styl wspinania się na obroty i generowania mocy generalnie jest bardziej nastawiony na wygodne i komfortowe przemieszczanie się niż na wyścigi spod świateł. Mający prawie tyle samo pary 1.9 JTD Multijet odstawał na kilka setnych i to pomimo mocy mniejszej o dwadzieścia koni. Przynajmniej brzmienie V5-tki częściowo wynagradza blamaż w ściganiu.

Winowajców słabych osiągów było dwóch. Pierwszy z nich to nadmierna masa wynikająca z objadania się cantuccini. Druga to skrzynia biegów. Niestety ktoś w Fiacie wpadł na pomysł by przekuć sukcesy Ferrari w F1 i wmontować tu coś na kształt sekwencyjnej przekładni. To naturalnie nie mogło się udać.

Selespeed ma problemy z określeniem własnego jestestwa. Dodatkowo lubi robić to na skrzyżowaniach lub w czacie wyprzedzania. Niemal zawsze szarpie, często się gubi nie wiedząc czy ma zredukować czy zostawić przełożenie, a czas zmiany poszczególnych biegów wynosi mniej więcej tyle co oczekiwanie na dowóz jedzenia w popołudniowym szczycie. Powiedzieć, że jest przeciętna to mało. O wiele lepiej sprawdziłby się zestaw z Coupe, czyli dwulitrowe turbo z manualną skrzynią, spełniający takie same normy emisji. Niestety o ile do charakterystyki silnika można przywyknąć o tyle Selespeed, jedyna opcja w Abarcie, jest nie do zaakceptowania.

Również leniwej i nastawionej na komfort jeździe sprzyja charakterystyka zawieszenia. Jest dość miękko z lekką dozą sprężystości. Dodajcie do tego nadmierne wspomaganie układu kierowniczego i mamy w zasadzie zwykły kompakt z bogatym wyposażeniem w limitowanej edycji.

To wszystko przekłada się na łatwość przy wchodzeniu w posiadanie Stilo w wersji Abarth. Cztery średnie krajowe i można dumnie przemykać w egzemplarzu w żółtym kolorze rodem z Maranello i logiem skorpiona. Trzeba jednak zaakceptować kilka rzeczy. Pierwsze to spalanie. Przy włączonej klimatyzacji i dynamicznym przyspieszaniu komputer pokładowy wskazuje dwucyfrową liczbę z dwójką na początku. To dużo, zważywszy na osiągi. Po drugie akceptując skrzynię biegów, co wymaga olbrzymich pokładów dobrej woli możemy się srogo rozczarować w serwisie. Elektronika lubi zawodzić, a naprawa wisienki na torcie, czyli skrzyni biegów w skrajnych przypadkach w autoryzowanym serwisie, tylko oni potrafią się należycie nią zająć, może pochłonąć połowę wartości samochodu.

Reszta jest raczej do zniesienia, zwłaszcza, że pionowy spadek wartości będziecie mieli już za sobą. Pod dwoma wszakże warunkiem. Po pierwsze jeśli koniecznie musicie i ktoś wam przystawia broń w cenne dla was miejsce. A po drugie tylko jeśli zadowala was to, że jeździcie nieco innym, ale wyraźnie gorszym Golfem z problemami tożsamościowymi. I cóż, że z Włoch.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *