Coś dla sześćdziesięciopięcioletniego chuligana.

Klasyka to coś, co jest uznawane za najważniejsze dokonanie dla swojego gatunku. Jak chociażby samochody z klasycznym napędem, czyli silnik z przodu i moc przenoszona na tylne koła. To rozwiązanie pojawiło się już u zarania motoryzacji. Jeśli wziąć pod uwagę osiągi również sprawdza się o wiele lepiej. W końcu podczas przyspieszenia przednia oś jest odciążana a przez to tył zyskuje na przyczepności, czyli może przenieść na drogę większą moc z lepszym efektem. A to, że wywołuje nadsterowność? Zawsze uważałem, że wyjeżdżanie przodem jest o wiele bardziej niebezpieczne niż tyłem. O wiele lepiej jest nie widzieć w co macie za chwilę uderzyć.

Tak było przez dłuższy czas, ale dzięki księgowym silniki zaczęły napędzać przednie koła przez co ulotniło się sporo zabawy. Zarzucanie tyłem ma w sobie coś z mistycyzmu, daje poczucie posiadania tajemnej wiedzy łącznie z umiejętnością międzygazu.

Zabawa w przednionapędówce jest o wiele mniejsza. Tak zwana ośka może przenieść mniejszą moc bez utraty kierowalności. Nie pomaga tutaj nawet najnowocześniejsza technika. Ale skoro już są to trzeba się nimi zająć.

W tym przypadku jeśli za kryterium przyjmiemy klasyczność to tak jak ubijające masło Polki na Eurowizji tego typu samochodem będzie Volkswagen Golf. I pominiemy tutaj cały rys historyczny przechodząc od razu do meritum.

Dzięki pracy po godzinach kilku inżynierów dostaliśmy szybkiego kompakta. Nie trzeba już było zajmować ciągle prawego pasa i z rządzą w oczach wbić się na lewy. Pierwsza i druga generacja nie miała zbyt wiele mocy chociaż potrafiły wywołać szczery uśmiech. Mina rzedła w przypadku „trójki”. Po pierwsze była najnudniejszą edycją jaka kiedykolwiek powstała. Jej oszczędność w dziedzinie wieszczenia swoim epatowaniem sportem była nad wyraz skromna. Kilka plastików udających spojler i piętnastocalowe felgi. Nawet stringi mają większą powierzchnię niż lotka na tylnej klapie. Jest więc spora szansa, że nikt nigdy nie miał plakatu z Golfem GTI nad łóżkiem. Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nikt żadnego nie wyprodukował.

Ale teraz, po latach upokorzeń przez rycerzy ortalionu posiadanie i jeżdżenie Golfem trzeciej generacji nareszcie przestaje być obciachem. Pojawiają się jeszcze domorośli tunerzy z pleksą i miłośnicy gleby. Na szczęście hipsterzy wybrali starsze egzemplarze.

Z zewnątrz ciężko dopatrzeć się czegokolwiek przez co serce zabije wam mocniej. Nawet w sportowej wersji nie ma tu praktycznie niczego co zwiększy rozmiary waszego ego. Chociaż dawno nie spotkałem samochodu tak czystego w formie, bez zbędnych fajerwerków i ozdobników.

Również we wnętrzu próżno szukać sportowych kierownic, aluminiowych nakładek na pedały. Są za to całkiem dobrze trzymające fotele i szczęśliwy sen daltonisty w postaci połaci czarnego plastiku.

Poszczególne elementy są solidnie zmontowane jednak w ponad piętnastoletnich egzemplarzach można usłyszeć pobrzękiwania. To element folkloru. Na szczęście wówczas nie było mody na retro i siedzenia nie są obite materiałem w kratę. Ma jakieś dziwne wzorki, ale nie wygląda tak źle jak szkocka spódnica.

Jeśli chodzi o wyposażenie to można było trafić na niemal gołą wersję jak na dzisiejsze standardy lub na jakąś limitowaną bardziej dopasowaną do gustów osiemnastolatków. W nich otrzymywaliśmy ABS, cztery poduszki powietrzne, Climatronic i tarczowe hamulce na wszystkich czterech kołach. Wówczas tylko S-klasa oferowała więcej.

Moc nie była spektakularna. Prawdę mówiąc nie trzeba było umieć liczyć nawet do dwustu. Dwulitrowa jednostka z wielopunktowym wtryskiem generowała 150 koni mechanicznych i niewiele więcej momentu obrotowego. Samochód jednak powstał w czasach, gdy bezpieczeństwo i komfort były mniej ważne, więc cała konstrukcja ważyła mniej niż kilogram pierza. Dzięki lekkości pierwszą setkę udawało się osiągnąć w nieco ponad osiem sekund.

Spalanie jest relatywnie niski, a skrzynia biegów zmienia przełożenia dość precyzyjnie. Nie cierpi z powodu liczby oferowanych biegów. Pięć w zupełności wystarczy i nie ma potrzeby ich podwajania. Mam nadzieję, że ludzie z Jeepa to czytają.

Wersja GTI miała fabrycznie obniżone i usztywnione zawieszenie jednak nadal solidnie wychylała się na zakrętach. Tylko wsparcie foteli chroniło przed wypadnięciem przy nagłych manewrach. Ale z drugiej strony to nie samochód na tor. Świetnie sprawdza się w nieco szybszej jeździe i robi to w sposób niewzruszony i można by rzec niemal dostojny.

Dźwięk sączący się z podwójnych, ale skromnych końcówek układu wydechowego nie powoduje co prawda gęsiej skórki, ale swoim mruczeniem potrafi zaskoczyć. Mimo to jest nieco jak boysband w porównaniu do rockowych kapel.

Niestety jak na dzisiejsze standardy czuć wiekowość konstrukcji. Hamulce są dość słabe, a układ kierowniczy, mimo że precyzyjny jest lata świetlne za obecnymi, ale to tak jakby winić Nokię 6310i za nieodtwarzanie filmów i muzyki. To coś dla miłośnika retro, który nie obawia się o własne życie i bezpieczeństwo.

Pod pewnymi względami trzecia generacja Golfa GTI sprawdza się również dzisiaj. Ciężko jednak znaleźć dobry model w stanie blisko fabrycznym. Nawet jeśli się uda minie sporo czasu zanim zostanie klasykiem chociaż i to jest mocno wątpliwe. Z kupowaniem go dzisiaj jest jak z powrotem zespołu Kombi. Niweczy dobre wrażenie i nie można mieć tego bardziej gdzieś. Ale pewien sentyment pozostaje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *