Z prądem lub pod prąd.

Miniony rok był bogaty jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju premiery motoryzacyjne. W końcu nowe, dopiero co wymyślone nisze same się nie zapełnią. Nawet na rynku, jak to w swojej nomenklaturze Anglicy określają, hipersamochodów pojawiło się paru nowych graczy. To szczególne wydarzenie zwłaszcza, że odbywa się rzadziej niż olimpiada czy wybory do Parlamentu Europejskiego.

Mamy nowe Enzo, Carrerę GT i F1. I idąc za przykładem posłów PiS-u, czyli nie widziałem a się wypowiem, to nie jeżdżąc żadnym z nich trochę pomarudzę. Nadają się do tego idealnie bowiem technologia w nich zastosowana za kilka lat trafi do tańszych samochodów. Odpowiedzialni za nowe samochody po omacku wciskają nam coś, w co sami nie wierzą.

Każdy z wielkiej trójki wygląda obłędnie. Może Porsche jest bardziej surowe i techniczne, ale również się broni. Benzynowe silniki zapewniają sporo mocy. Na nieszczęście dla osobników z płonącą benzyną w żyłach wspomożono jest napędem elektrycznym. Głównie działają na zasadzie dodatkowego kopa w nerki, dzięki czemu moc rośnie do blisko tysiąca koni mechanicznych a momentu obrotowego jest tyle, że wystarczy do zmiany kierunku ruchu kuli ziemskiej.

Niestety zaproszenia z Zuffenhausen nie dostałem, ale wszyscy ci co byli nie kryli zachwytów. W końcu nikt nie podskoczy Porsche. Nie sugeruję, że 918 źle się prowadzi bo pewnie tak nie jest. Ale z wyłącznie konwencjonalnym silnikiem byłoby 150-200 kg lżejsze, a czas projektowania byłby krótszy. Szkoda, że kosztując cztery duże banie będzie garażowym eksponatem i mało kto to zweryfikuje.

W określonych przypadkach, czyli prędkościach umożliwiających przejazd po Pit Lane i dojazdach do torów wystarczą same silniki elektryczne, więc jest i cicho i ekonomicznie. Słowa idealne opisujące sportowy światek. Sto lat silników spalinowych, a one ciągle są najbardziej efektywne jeśli chodzi o całokształt. Elektryczne i im podobne są być może fanaberią dwóch dziesięcioleci.

A skoro o ściganiu się mowa to Jean Todt właśnie powołał Formułę E. Nie jest to bynajmniej nowy proszek do prania a całkowicie elektryczne bolidy przypominające te, które startują w F1. Pokazano ich umiejętności i potrafią nawet kręcić bączki. Wówczas przypominają małe modele sterowane radiowo, a te jak wiadomo również są na benzynę. I to ciągłe bzyczenie rodem z letniego grilla.

Ciekawostką nowej serii ma być przesiadanie się kierowców w czasie „tankowania”. Energii nie wystarczy na cały wyścig, ale przerwa nie będzie trwała kilku godzin. Każdy do dyspozycji będzie miał dwa bolidy, co wymusi zmianę samochodu. Nie brzmi to jak gwóźdź programu a jak kolejny odcinek telenoweli. Zmiany kierowców mamy choćby w Le Mans i nie są one szczególnie emocjonujące.

Namiastkę braku dźwięków lub ich syntetycznego sączenia z głośników mamy w nowym Clio. I z całą pewnością nie mam słuchu Leszka Możdżera, ale potrafię rozpoznać granie kilku garów. Bezsensowne aplikacje w Renault serwujące sztuczne dźwięki wprost z wydechu GT-R’a przypominają oglądanie własnych klejnotów przez lupę.

W czasach, gdy Testarossę kupowało się w salonie uchodziłeś za poważnego kierowcę, herosa. Dzisiaj najczęściej wyglądasz na kogoś bogatego, z mniejszą lub większą fantazją zależnie od marki i koloru. Nawet jeśli trzysta koni przekraczało twoje umiejętności drogowe chwytałeś byka za rogi i uczyłeś się jeździć. Zabawa była niesamowita mimo, że często kończyła się zadrapaniami i urwanymi spojlerami. Doświadczałeś tego, że żyłeś i obcujesz z czym nie do końca nazwanym, ale istotą, która czuje i potrafi się odwdzięczyć.

Dzisiaj w M Powet AMG Quattro DSG F-Sport wszystkie DSG, ESP i kontrola startu budują pewność, że jesteśmy dobrzy i szybcy niczym kierowcy wyścigowi. Szkoda tylko, że konfrontacja przyrodzenia wypada dość blado.

A to dowodzi jednej rzeczy, nie jesteśmy już drapieżnikami. Tereny łowne zamieniliśmy na wygodny fotel z kolekcji Paltrona Frau i ad vocem kominek elektryczny, nad którym nie wiszą już trofea. Te oglądamy już tylko w National Geographic.

Przepis jest prosty. Wysokoobrotowy silnik, prosta skrzynia biegów, dobre podwozie bez pneumatyki, w miarę niska masa i seksowny wygląd. Dostaniemy świetny samochód za ułamek ceny Veyrona. Nie potrzeba kolejnych technologicznych dowodów za cenę F40, F50 i FF do jazdy na co dzień, żeby się przekonywać jak możemy być szybcy na prostej. Chyba po raz pierwszy mniej znaczyłoby lepiej.

 

Jedna myśl w temacie “Z prądem lub pod prąd.”

  1. Ech zgadzam się w całości z tym wszystkim co wyżej opisane.
    Formuła E to bezsens 🙂 Mało ekscytujący „sport”.

    Co do elektroniki. Kiedyś faktycznie trzeba było być kierowcą. Taki supercar wymagał nie tylko gotówki ale jaj i zacięcia. Albo jeździło się jak gamoń i lansowało, albo jeździło ostro ale faktycznie wiedziało się jak (lub rozbijało po hasiokach). Teraz zaczynając od wszystkich kontroli trakcji, kończąc na kontroli startu (przecież to jedna z oznak dobrego szofera – umiejętność sprawnego ruszania bez palenia lacia/sprzęgła) zabija się sens ścigania się. „Wszystko wykonaj wg manuala to będziesz szybszy do auta zaprojektowanego ze słabszymi parametrami”. A gdzie technika jazdy i czasy kiedy ktoś z „tym czymś” był w stanie objechać mocniejsze auto.

    Pomijając fakt tego że ludzie teraz jeżdżą tak a nie inaczej, przeginają, „bo elektronika uratuje”. Jest to nawet powód do lansu: „Ale mi się świeciła kontrola trakcji!”. Tylko kiedy przegnie się granicę auta, a potem tą którą wyznacza elektronika, nie zostaje już nic tylko rów.

    Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *