Mężczyźni również mają swój punkt „g”, a jest on w Nissanie GT-R.

Stare chińskie przysłowie mówi, że kiedy nie wiesz co powiedzieć, a w tym przypadku od czego zacząć, powiedz stare chińskie przysłowie. Inne z kolei wyraża wiarę w życie, które będzie się toczyć w czasach zdecydowanie ciekawych. I jeśli chodzi o wiele rzeczy chociażby przełom wieków był z pewnością interesujący. Ale jako, że to kącik motoryzacyjny nie oddawajmy się w drogę po poboczach.

Ostatnie kilkanaście lat to nadwyrężenie supremacji silników benzynowych. To festiwal skrzyń biegów manualnych, sekwencyjnych z dziesiątkami sprzęgieł oraz milionem przełożeń. To również ugrzecznienie samochodów. Technika wystrzeliła jak rakieta serwując nam bezpieczne wozy, nad którymi czuwają elektroniczni stróże, gotowi do działania o czasie reakcji niedostępnym dla najsłabszego mechanizmu, czyli nas kierowców.

Pod koniec ubiegłego wieku zaczęliśmy na serio grać w gry komputerowe. I zanim odłożycie ten tekst poczekajcie, będzie nadal na temat. Gry wideo zaserwowały nam możliwość odwiedzania prawdziwych tras i prowadzenia mechanicznych herosów z jedną ręką na klawiaturze, a drugą za paskiem spodni.

Żeby jeździć takim Ferrari 250 GTO szybko i ocierać się o jego limity trzeba było być szalonym i cholernie odważnym. Jazda po Col de Turini z prędkościami powyżej setki była zarezerwowana dla herosów, dla których międzygaz był czymś w rodzaju przerwy między kolejnymi kęsami steku, a nie dietetycznej sałatki. Mimo niekorzystnego rozłożenia mas potrafił jeździć czterokołowymi slajdami przez trójkowe zakręty.

Dziś po prostu wsiadasz, wciskasz przycisk startera, zmieniasz wszystkie dostępne ustawienia na „sport”, co przekłada się na absolutnie żadną reakcję poza enigmatyczną ferią światełek na desce rozdzielczej i wielkim napisem „uwaga niebezpieczeństwo”. Za parę lat pewnie każdy samochód będzie świecił, żeby dać znać innym kierowcom, że ten oto wariat jeździ z wyłączonym ESP. Następnie wystarczy ruchem opuszków palców ruszyć łopatką, wcisnąć kolejny przycisk z napisem „Launch” i jesteś gotowy pokazać temu frajerowi w Daewoo Lanos, kto tu jest prawdziwym mężczyzną. Niedługo pewnie nie trzeba będzie wciskać gazu przy przyspieszeniu na światłach, elektronika zrobi to za nas.

Czym spowodowana jest tak przydługa litania lamentów i narzekań, zapytacie. Czymś, czego bałem się od momentu pierwszych recenzji, zachwytów i skaczących słupków sprzedaży, czyli w skrócie Nissana GT-R. Uprzedmiotowienia i kondensacji w jednym wszystkich czynników, które są zaprzeczeniem samochodu dla kierowcy. Jak by były jakieś inne. Chociaż są i nazywamy je vanami. W każdym bądź razie chodzi o zaangażowanie i przyjemność w obcowaniu z maszyną. Specyficzny rodzaj więzi.

Na widok „Godzilli” poeci nie będą pisać pochwalnych pieśni. Prawdę mówiąc bardziej wygląda jak coupe klady GT niż poważny ścigacz, ale to nie sprawia, że jest brzydka. Jest może zbyt przyciężka w formie, ale taka jej uroda. I całkiem spora. GT-R to dość duży samochód.

Wnętrze jak na komputer jest całkiem przyjemne. Są tu skórzane fotele od Recaro, nagłośnienie Bose, a nawet kierownica. Ciekawy jest wyświetlacz, który pokazuje naraz tyle informacji, że z łatwością wygracie każdą barową potyczkę na gadżety. Łatwo jest jednak zagapić się na niego zamiast na drogę w kolejnym konkursie na wyższą liczbę „g”. To wyraźny dowód, że mężczyźni również mają swój punkt „g”.

Ale dość tych banialuków i czas wziąć do ręki kluczyk, na szczęście go ma a nie jakiś pręt rodem z Robocopa wysuwany z ręki, i zobaczyć, co ten potwór potrafi.

Drogą ewolucji GT-R dorobił się 550 koni mechanicznych, co jak na prawie każde standardy oznacza dużo. To więcej niż 991 Turbo i prawie tyle co 458 Italia. Na szczęście ma napęd na cztery koła bowiem ujarzmienie takiej mocy wprawiając w ruch wyłącznie tylną oś ociera się o grzebanie przy tykającej bombie. A wspomagane turbinami V6 ze skrzynią biegów, która stoi na podium wśród skrzyń biegów dosłownie katapultuje auto do przodu. To doświadczenie bardziej z podwórka F16 niż samochodów osobowych. Cała konstrukcja została pomyślana wyłącznie w celu maksymalnej efektywności. Całość pracuje perfekcyjnie jak niemal w niczym innym dostępnym na Ziemi. Samochód całym sobą wgryza się w asfalt jakby chciał go całkowicie zerwać. Na naszych dziurawych i zatłoczonych drogach to idealna broń do wyprzedzania, dzięki której niemal z każdego starcia wyjdziesz zwycięsko. Jedynym poważniejszym przeciwnikiem jest tuningowany GT-R. Łatwość z jaką nabiera prędkości, zmienia kolejne przełożenia i pokonuje kolejne zakręty jest niemal poza ludzką zdolnością percepcji.

Czy istnieją jakieś poważne przeciwskazania? Cena za te osiągi jest wręcz nieprzyzwoicie przystępna. 991 Turbo S kosztuje o jakieś dwie trzecie więcej, reszta o jakieś pół miliona więcej. Co jednak najbardziej irytuje to dźwięki. Pierwszy wydobywający się spod podwozia. GT-R nie ma być konkurentem S-Klasy czy Rolls-Royce’a, ale jest dość głośny. Nie na tyle, żeby go zaraz skreślać, bowiem można z tym żyć na co dzień. Drugą rzeczą jest silnik. Nie brzmi zbyt rasowo. To w miarę poważna wada, jednak można ją łatwo rozwiązać montując inny wydech. Akrapovic brzmi o wiele lepiej.

Czy jest zatem komputerem na kołach czy samochodem? Cóż, jak coś co turbodoładowane V6, skrzynię z mechanizmem różnicowym, może nie być pełnokrwistym samochodem z benzynową duszą? Jest techniczne absolutnie fascynujący. Owszem jest skomputeryzowany, a sama jazda jest łatwa. Nie angażuje tak jak starsze samochody, czy 997 GT3 RS, ale jego możliwości sprawiają, że nie ma drugiego takiego samego samochodu. Dosłownie, bo ze względu na ręczną budowę nie ma dwóch identycznych GT-R’ów, a skrzynia biegów jest indywidualnie dostosowywana do każdego silnika. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest utrzymanie stanu punktowego przed liczbą 24. Poza tym do dobry samochód, bardzo, bardzo dobry.

 

6 myśli w temacie “Mężczyźni również mają swój punkt „g”, a jest on w Nissanie GT-R.”

    1. Pozwolę sobie zacytować Edytę Bartosiewicz:
      „Skłamałam skłamałam
      Z palca wyssałam
      Skłamałam ot tak całkiem niewinnie
      Byś chwilę był mój byś tylko był przy mnie”,
      więc nie dość, że konfabuluję to wyszło, że płeć w międzyczasie zmieniłem.

      A już tak zupełnie na serio to być może nie są to redakcyjne testy, ale są w pełni własne i empiryczne. Pozdrawiam

    1. Jeśli porównywać je do starych Ferrari to raczej nie. Jest jednak zadziwiająco mechaniczne, nie ma się wrażenie siedzenia w laptopie. Podejrzewam, że gdyby miał napęd na tylne koła i manualną skrzynię kwestia byłaby prostsza do rozwiązania.

Skomentuj Wojciech Dorosz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *