Dzień z pracy (?) redaktora.

Większość pewnie myśli, że życie redaktorów i dziennikarzy motoryzacyjnych rezonuje pomiędzy telefonami od wielkich koncernów z prośbą o opinię, a wolny czas pożytkowany na nieustanne zabawy suto zakrapiane alkoholem z wianuszkiem kobiet u boku. W ciągu ostatnich pięciu minut piszemy błyskotliwe teksty, który naczelny przyklepuje z „Rotą” na ustach i jednocześnie z wyciągniętą ręką trzymającą czek na pokaźną sumkę.

Nie do końca tak jest. Czas potrzebny na napisanie bywa nieco bardziej rozciągnięty, a sterem i łódką najczęściej jesteśmy sami. Reszta także się nie zgadza.

Bywa jednak chwila, gdy woła nas szef. Najczęściej zwiastuje to albo zwolnienie, jazdę Priusem lub realizację oczywiście błyskotliwego pomysłu naczelnego daleko stąd. I najczęściej mamy do wykonania gorszą część roboty. I na ogół pada. I faktycznie jeździmy Priusem.

Wtedy jednak jesteśmy świadkami czegoś co można by nazwać sprawiedliwością dziejową. Od wejścia widzimy szefa w złym humorze, co może być dla nas złe bo przez to my będziemy mieli przerąbane, lub dobre bowiem nic nie cieszy tak jak utarty nos naszego codziennego oprawcy. Patrząc okiem bazyliszka i cedząc przez zęby artykułuje nam radosną nowinę. Właśnie dzwonił jeden z czołowych producentów by zaprosić jednego ze współtowarzyszy niedoli zwanej szumnie redakcją na dwudniową prezentację połączoną z możliwością bezkarnego testowania najnowszego dzieła sztuki. Co prawda jest to weekend, ale kto by się przejmował detalami. Najwyżej ominie mnie obiad u teściowej. Z resztą co ja mówię, nie mam teściowej, tak więc problem z głowy.

Pech szefa, a nasze szczęście, polega na tym, że sam ma ważną wizytę rodzinną, czyli nasze podwójne szczęście – teściowa i żona zrobiłaby mu coś przy czym operacja hemoroidów to masaż relaksacyjny, gdyby ten nagle wyjechał. Kolejna dobra wiadomość jest taka, że reszta redakcji również ma zaplanowane zdjęcia lub inne przyziemne sprawy. A więc przykro mi frajerzy, padło na mnie. Jednym słowem kumulacja.

Mimo, że do odlotu, w końcu chyba nie myśleliście, że to będzie w Pcimiu Dolnym, pozostała niecała doba to nie mogę znaleźć sobie miejsca. I nie mają z tym nic wspólnego wcześniej wspomniane hemoroidy. Ciągle jest mi z jednej strony trudno uwierzyć, że to właśnie ja, mały niepozorny żuczek, ofiara szkolnych kolegów będę jutro jeździł czymś co by mogło zniwelować dziurę budżetową niewielkiego kraju. Z drugiej stopień ekscytacji jest większy niż przeżywanie swojego pierwszego razu za każdym razem i to nawet w sytuacji, gdyby nadawali to na cały kraj.

Lot minął spokojnie, nawet podstawili kierowcę. Co prawda czegoś chciał ale jako, że ja nie abla espaniol trzasnął drzwiami i pojechał. Pewnie był zdołowany tym, że na co dzień jeździ tym przeklętym Seatem.

Hotel również był… a z resztą pomińmy to. W końcu to tekst motoryzacyjny, a nie kwartalnik „Świetne jedzenie, dobre wnętrza i szczęśliwe podróże”.

Po dość przydługim wstępie, prezentacji toru i możliwości najnowszego cudu techniki wpuszczono mnie za kółko. Powinienem jeszcze nadmienić, że musiałem solennie obiecać, że nie będę szalał i w razie czego pokryję wszystkie koszty. W innym wypadku zajmą moje dzieci.

Co nie byłoby takie złe, w końcu takowych nie posiadam, a instruktor o charakterze Speedy Gonzalesa również nie był usatysfakcjonowany odgórnie narzuconymi limitami.

To co nastąpiło później w zasadzie nie nadaje się do druku. To festiwal endorfin, lawina orgazmów i huragan histerycznych i niczym niepohamowanych dźwięków onomatopeicznych połączony z idiotycznie wyglądającym czymś co można by nazwać w dużym uproszczeniu uśmiechem. Jak słowo daję, tak rozdziawionej gęby nie mam u dentysty i to nawet po podaniu koktajlu z Lingokainy, Nowokainy i innych kain.

Wszelkie wątki kulinarne pominę. Najważniejsze, że nazajutrz nastąpiła powtórka z rozrywki. Nie było ważne, że to ty a nie twoi koledzy, chociaż miało znaczenie jak cholera, ale to, że można było przeżywać każdy zakręt, każdą prostą w sposób świadomy i doskonały. Nie miała znaczenia podróż, ani nawet prędkość, chociaż tak naprawdę miała. Istotna była jedność i pewna pierwotność w przeżywaniu dawno sprowadzonych do banału uczuć. Coś co czyni kierowcę odrobinę bliższym Mossa, a samochód przyjacielem zdolnym do komunikacji. A to wszystko co tworzy moto świat wspaniałym. Wszakże najpiękniejsze chwile to nie te między ustami a brzegiem pucharu, a będą szczerym kuflem, a będąc jeszcze bardziej prawdomównym szyjką, tylko chwile radości po przejechaniu pełnym ogniem prawego cztery a nadchodzącym momentem czucia pewnej rzeczy, którą załatwiał król w miejscu, do którego chodził piechotą przed lewym jeden.

I aż dziw człowieka bierze jak donośny może być krzyk redaktora naczelnego i wydawcy oraz jak realistyczny może być sen przed Knoppersowej drzemki spotęgowany wybujałą wyobraźnią i nadmierną ilością łojonych napojów z szyjki poprzedniej nocy.

Plusem tej historii jest jednak to, że szef faktycznie miał nalot teściowej. Mnie za karę wysłano do jakiejś dziury hybrydą. Na szczęście miałem wolny weekend a nie wszystkie dni. Ergo miałem więcej czasu na rozmowy telefoniczne z wielkimi producentami, morze alkoholu, wianuszek kobiet i pisanie błyskotliwych tekstów. No i sen oczywiście. I to mimo, że niektórzy twierdzą, że jednak na wizytę u psychoanalityka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *