Mi amore bella.

Istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że gdybym nie darzył tak wielkim uczuciem samochodów, to byłbym teraz w związku. Co prawda biorąc pod uwagę aktualne wydarzenia na pewno nie byłby to związek partnerski, więc kierownica i pedały byłby po mojej stronie.

Ale ad rem. Hipotetyczna partnerka w związku ze zbliżającym się zabobonnym świętem z pewnością oczekiwałaby od mnie gestu z natury romantycznego, cokolwiek to znaczy.

Po wielu godzinach wytężonej pracy obydwu półkul mózgowych wyszło, że to nic innego jak pusta droga, pełen bak i ona, romantyczna i nierozważna, czyli ta jedyna w postaci samochodu.

Naturalną sugestią jest Alfa Romeo Spider i z wrodzonego lenistwa nią bym już zakończył swoje górnolotne rozważania, ale w związku z brakiem związku mam dużo wolnego czasu, więc z chęcią podywaguję.

Na pierwszy ogień weźmy rodzaj nadwozia. Wszelkiego rodzaju kombi i vany bardziej kojarzą się z praktycznymi lodówkami niż czerwienią róży. Sedan to z kolei dostojny lord, który wysyła smsy do kochanki, żeby ta kupiła sobie sama kwiaty i czekoladki, a on zwróci jej pieniądze. Hatchbacki to odpowiedniki takich szarych myszek, niby są pełne uroku, ale znowu jest ich pełno, co niweluje wszelkie oznaki specjalności. Coupe to pełen siły atleta, a czterodrzwiowe coupe to siłacz na sterydach, czyli odpowiednik Lance’a Amstronga. Lub jeśli ktoś woli tematykę kobiecą, blondynka z nogami do nieba, znaczy nie skierowanymi, ponieważ wszelkie CLS-y i A7 są ładniejsze niż E-Klasy i A6. Zatem zostaje kabrio.

Jeśli chodzi o wybór silnika to oczywiście tylko pełno oktanowa benzyna. Diesel to tak jakby chodzić na randki z kimś kto pomimo urody Anny Przybylskiej ma flatulencję, a to w jakiś sposób psuje relację.

Zaś wybór narodowości naszej piękności wydaje się niemal oczywisty. Niemka byłaby do bólu praktyczna, Japonka prawdopodobnie miałaby coś z Asimo, a w przypadku Amerykanki pewnie ciągle byśmy chodzili głodni.

Francuzka z pewnością okazałaby się ciekawym wyborem, ale aktualnie nie przychodzi mi do głowy żaden model od PSA czy Renault odpowiedni do okazji. Nazwa Wind trochę źle się kojarzy, a wybrać C3 Pluriel to jakby spotykać się z kobietą ze zdejmowanymi uszami, co o ile nie jest się Van Gogh’iem albo Tyson’em może nie być waszym fetyszem.

Brytyjka również byłaby niemal perfekcyjnym wyborem. Tyle tylko, że na ogół jest zbudowana w szopie przez Mike’a i Nigel’a, codziennie w porze „Teleexpressu” ma przerwę na herbatkę i na ogół jest mokra. W sensie pogodowym, oczywiście. Co prawda znalazłoby się kilka znakomitych przedstawiciele gatunków, choćby w postaci Continentala, Astona Volante czy McLarena Spider, ale to raczej solidna wołowina niż delikatna pierś z kurczaka.

I tym zgrabną przerzutnią kierujemy się do modnego kraju mody w kształcie buta, czyli wydaje się, że bardzo kobieco odpowiedniego. Alfa jest zbyt oczywistym i prostym wyborem, a że nadal mam za dużo czasu przejdźmy dalej. Lamborghini to bardziej kumpel playboy, który będzie nam sprzątał sprzed nosa co lepsze kąski. Ferrari ze swoją maniakalną matematyczna precyzją na punkcie tryliardowych sekund urwanych na kolejnym okrążeniu jest odrobinę zbyt zakochane w sobie, a przecież jako przedstawiciele społeczeństwa konsumpcyjnego z prawdziwego zdarzenia wolimy dostawać niźli dawać.

Wynalazek od pana Horacio Pagani, mimo swojej niemal doskonałej doskonałości, byłby chyba jedynym, z racji ceny, taki z naszego gatunku pragmatyzm na ogół wychodzi.

Więc (to samo, od którego zdania się nie zaczyna) jeśli dobrze liczę (co biorąc pod uwagę maturalne wyniki może być zdradliwe) pozostaje tylko smukła blondynka od Maserati. I jest naprawdę bardzo mało silników, które kręcą się i brzmią lepiej niż ten w GranCabrio, zwłaszcza w wersji MC. Ma odpowiednio mocne rysy, co jeszcze bardziej intryguje, znacząco wyróżniający się zadek i tą nieposkromioną rządzę ciągle mówiącą „a może by tak jeszcze raz?” I byłaby skończenie idealne, gdyby nie jeden mały szczegół, który w zasadzie przeoczyłem już na samym początku.

W zasadzie nigdy nie byłem fanem Alf w wersji Spider, ani tej z „Absolwenta” ani późniejszych, a zwłaszcza ostatniej z przydomkiem Brera. Jest jednak taka, która kładzie na amortyzatory wszystkie inne, 8C. To z nią bym chętnie wybrał się nad Lazurowe Wybrzeże, by przed samym Saint Tropez zauważyć, że zapomniałem kąpielówek i móc po nie wrócić. Mi amore bella.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *