Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem…, czyli poradnik dla kobiet jak poznać odpowiedniego faceta.

Jest niedziela, wczesny poranek. Tak naprawdę to jest cholernie rano, w pół do piątej. Nie możesz spać. I to nie z powodu urynalnych problemów czy chęci zamoczenia kija w jakimś bajorze. Tak naprawdę masz miękkie kolana i drżą ci ręce. W końcu po kolejnym przewróceniu się na bok wstajesz, to coś nie daje ci spać. Na jej myśl czujesz na przemian przelewany ciepły i zimny pot, kołatanie serca, strach przeplatany z ulgą i przerażeniem. Po cichu się ubierasz i jeszcze przez moment zastanawiasz się, czy aby jednak nie zostać, jednak pokusa jest silniejsza. Obok leży żona, którą być może widzisz po raz ostatni, rzuca coś niedbale o idiocie i nakrywa się kołdrą. Nie pijesz porannego esspresso bo wiesz, że zastrzyk adrenaliny, który za chwilę zafundujesz swojemu ciału wystarczyłby na najbliższy tydzień, nawet ten bezmózgi szef, którego masz nie podnosi ci tak ciśnienia.

Niepewnym krokiem zmierzasz w kierunku drzwi. W końcu jest ona, ta wyśniona i jedyna. W lekką nieśmiałością otwierasz kolejne drzwi, następnie siadasz, a kubełkowy fotel zaczyna trzymać cię w mocnym i pewnym uścisku. W lekką obawą wkładasz kluczyk do stacyjki, jeszcze możesz się wycofać, ale wiesz, że prawdziwi mężczyźni nie postępują w ten sposób. Odrobina siły i słyszysz miarowe buczenie pompy, niemal najczulszymi receptorami ciała czujesz iskrę, jeszcze sekundowe zakręcenie rozrusznika i w końcu dźwięk, który mógłby burzyć mury, przy którym trąby jerychońskie to dziecięce zabawki ogłusza i fascynuje. Wciskasz ciężkie sprzęgło, łapiesz aluminiowy drążek, czujesz opór ale pewną i silną ręką wrzucasz bieg.

Przez najbliższe kilkanaście minut, a może godzin jesteś królem świata, najszczęśliwszym facetem na ziemi, w ekstazie ciskasz żyjącą tonę metalu, która się wije. Jest narowista, próbuje cię zrzucić, ale kontra w odpowiednim momencie ratuje was przed upadkiem w kilkumetrową przepaść. Każdy obiekt na drodze, który widzicie przed sobą za moment jest nic nieznaczącym wspomnieniem, niegodnym przeciwnikiem, igraszką.

Zatrzymujecie się na ulubionym wzgórzu, oboje podziwiacie słońce, które właśnie przed chwilą uniosło się nad horyzontem. Spoglądasz na nią i zdaje się pytać „Może jeszcze raz?” Rzucasz chuligański uśmiech niegrzecznego chłopaka z ósmej klasy, którym byłeś, łapiesz za kierownicę i jeszcze przez tą za krótką chwilę, którą jesteście razem żyjesz pełnią życia, przez te parę sekund jesteś wolny.

W końcu wracasz, jeszcze przez wejściem do domu odwracasz się, patrzysz na jej naprężone ciało gotowe do kolejnego skoku.  A może by tak olać to wszystko i jeszcze raz…

Dokładnie tak wyobrażałeś sobie życie z samochodem sportowym, tym, który wisiał nad twoim łóżkiem, gdy miałeś osiem lat. W szkole spierałeś się z kolegami o to, że to właśnie ona jest najlepsza. Wreszcie przyszedł czas, od którego jesteście razem. Sęk w tym, że dzisiejszy świat oferuje tyle, że czasami pokusa zmiany przychodzi nagle i zawładnia umysłem. W końcu najwyżej sprzedasz swoje dzieci, wyprowadzisz żonę do teściowej i dobudujesz kolejny garaż. Wybierasz się do salonów i przeżywasz rozczarowanie.

Lądujesz w nowej R8, która prowadzi się jak duże Audi. 991? Przeszło ewolucję przez kolejne wcielenia, ale elektroniczny układ kierowniczy? Aventador ma w sobie coś, ten ciemny element duszy, poraża i przeraża, ale jego limity są zbyt wysoko ustawione by kiedykolwiek je osiągnąć.

Ktoś powie, że teraz samochody przynajmniej się tak nie psują. Owszem, dawniej wyprowadzałeś swoje sportowe cudo w dwie niedziele w roku, i to o ile miałeś szczęście, ale to i tak częściej niż seks. A emocje były takie jak przy miłości francuskiej z partnerką mającą tendencję do szczękościsku.

Dawny sportowy samochód był jak ktoś z zespołem Tourette’a, dzisiejsze to niemal brytyjski lord starej daty w tweedowej marynarce, który od czasu do czasu powie o miejscu za plecami nieco bardziej obraźliwie. Kiedyś by prowadzić taki samochód musiałeś być herosem, a obok garażu na samochód musiałeś mieć drugi na własną mosznę. Za to byłeś choć trochę jak Nuvolari, Moss czy Fangio. Dzisiaj możesz być pryszczatym osiemnastolatkiem, który z zawodu jest synem lub w ciągu kilku dni zbił fortunę na internetowym biznesie.

Kobiety również miały łatwiej, w latach osiemdziesiątych jeśli jeździłeś Daytoną to na plaży nudystów zostawiałeś trzy ślady, dzisiaj równie dobrze możesz mieć loukanikę w spodniach.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *