Pobaw się ze mną.

Nie wiem jak to było z wami, ale ja zawsze w szkole byłem wybierany jako ostatni do składu. I nie, nie działała tutaj biblijna zasada, że ostatni będą pierwszymi. Co prawda na podwórku nie miałem problemów i mama nie musiała mi wiązać kiełbasy na szyi, żeby psy się ze mną bawiły, ale mimo to wiem jak to było być ciamajdą i gamoniem, którego nikt nie chciał w drużynie albo, gdy w niej był to najczęściej grzał ławę. Ale były też i dobre strony, zawsze miałem lepszy widok na sekcję żeńską i spisywanie zadań domowych. Tyle, że dzisiaj nie o mojej psychoanalizie, czyli ad rem.

Pewien portal opublikował ostatnio listę samochodów, które zalegają u dealerów, czyli takich, z którymi nikt nie chce się bawić, chyba, że samemu jest gorszym od nich.

Pierwszym samochodem w rankingu jest Toyota IQ. Już kiedyś o niej pisałem, niezbyt pochlebnie i chyba miałem rację. Nie pomaga tutaj wygląd hełmu szturmowca z „Gwiezdnych Wojen” ani to, że pod przebraniem występuje jako Aston Martin. Nadal bardziej przypomina sprzęt piorący i kosztuje tyle co auta o dwie klasy wyżej.

Zawsze mi się wydawało, że projektowanie takich samych aut to strzał a w kolano, a właściwie w amortyzator. Nie wiem czym się kierował Volkswagen projektując trojaczki w postaci Up!’a, Citigo i Mii. Ten pierwszy przynajmniej sprawia lepsze wrażenie. Skody nie rozumiem, bo za taką samą cenę można mieć VW, więc nie wiem jakim trzeba być fanatykiem marki. Ale najgorsze z tego wszystkiego jest Mii od Seata. Nie ma tu za grosz „Auto emocion”, czy chuligaństwa Małej Mi z „Muminków”. Bardziej do ekstazy doprowadza nie instrukcja do zmywarki, znaczy IQ niż kisielowaty wygląd Mii.

Następnie przechodzimy do moich ulubionych samochodów z napędem hybrydowym. W oszałamiającej liczbie trzech sztuk sprzedała się Honda Insight. Nawet nie chodzi tutaj o wygląd ani o zaporową cenę. Ja wiem, że przeważnie więcej znaczy lepiej, ale zamiast normalnego automatu lub manuala z kilkoma biegami sprzężono silnik z bezstopniową skrzynią biegów. Wystarczy sześć biegów, w większej ilości sprawdza się tylko wołowina w steku, czekolada i alkohol. Myślałem też o kobietach, ale to by się wiązało z większą ilością pewnego organu i mężczyzn i miałem tu na myśli uszy.

Kolejnym wielkim przegranym jest brat Toyoty GT86, czyli Subaru BRZ. W czym problem? Wygląda identycznie, ma taki sam silnik, jeździ podobnie. Różni się tylko paletą kolorów, a właściwie jednym, charakterystycznym niebieskim dla Subaru. Ale myśląc o tej marce mam ciągle przed oczami faceta w średnim wieku i kapeluszu, który kupił Outbacka bo wygląda fajnie, jeździ w terenie lepiej niż Zmota i ma pierwszego diesla boxera. Nikt z nim raczej na piwo nie wyjdzie.

Następnym niechlubnym rekordzistą jest producent, który dał nam GT-R’a i 300ZX, a jest to Nissan z liściem. A chodzi dokładnie o Leaf’a, którego chciałbym mniej niż chlamydię, który z podłączonym kablem ładowania wygląda jakby miał nos baby Jagi. Kupujemy samochód przeważnie dlatego, żeby dojechać do pracy, nie mówiąc o wypadach na miasto lub za granicę, a nie po to żeby dojechać do najbliższego skrzyżowania. No chyba, że ktoś mieszka w Zgorzelcu i lubi wypady do Niemiec.

Samochód, który również nie bije rekordów sprzedaży to Lotus Elise. Mimo, że to całkiem niezłe auto to od takiego oczekujemy trochę więcej mocy i trzymania się zderzaków, które podobnie jak całe nadwozie zostały sklejone, gdzieś w szopie przez Nigela i Mitchela.

Trochę dziwi obecność tych dwóch, czyli Lamborghini Aventador i Rolls-Royce Ghost, ale przy cenach dobrze ponad milion ciężko klientów walących drzwiami salonu. Tyle tylko, że ciężko kupić oficjalnie Lambo w Polsce.

Jedynym przedstawicielem dostawczaków w tym jakże zacnym gronie jest Ford Turneo. W sumie to nie dziwi mnie brak jego popularności, jest dostępny od dziesięciu lat, co już źle wróży i przez ten czas nie widziałem na ulicy ani jednego egzemplarza. Prawdę mówiąc nie wiedziałem nawet, że go produkują bo przy ostatnio wzmiance miał dopisek Concept.

Ostatnim samochodem w rankingu jest pojazd, który zbiera lepsze noty niż Mercedes S, BMW 7 i Audi A8 w plebiscytach na najbardziej niezawodne auto i najbardziej zadowolonych klientów, a jest to Lexus LS. Jeśli patrzeć od pragmatycznej strony jest to doskonały samochód, cichy, komfortowy, szybki, bezpieczny i japoński, co jest synonimem niezawodności. Ma również silnik V8 połączony z elektrycznym, które daje mu osiągi V12 przy spalaniu V6. Tyle tylko, że nie potrafię sobie wyobrazić jego właściciela. Pewnie dlatego, że wszyscy śpią, a pracownicy salonu ich nie budzą. Otóż Lexus nie wygląda źle, chociaż jest tak wyprany z emocji, znowu to IQ, że prędzej zaśniecie nad formularzem wyboru wersji niż dotrzecie do podpisania ostatniej stronie umowy. I to jest powodem wygrywania rankingu zadowolenia, smacznie śpicie, co jest dobre, a pracownicy ukradkiem wpisują wasze dane do ankiety.

Czy jest na tej liście samochód, który bym wykluczył? Poza Lambo i Rollsem nie. Ale wierzę w słuszność tego typu rankingów. Niech producenci wiedzą, że nie każda nisza jest żyłą złota, a zaprojektowanie przynajmniej ładnego samochodu kosztuje tyle samo co brzydkiego.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *